Baśń opowiedziana zmysłami - nasza recenzja "Skóry z tysiąca bestii"
[RECENZJA] Stephane Fert - Skóra z tysiąca bestii / Timof Comics
Istnieją komiksy bardzo dobre, piękne, technicznie wysmakowane, mądre i pouczające, zdarzają się również takie, które zaskakują na każdym kroku. A czasami trafiają się takie jak dzieło Stephane Ferta - zaczarowane. W obcowaniu z nimi nie ma znaczenia nic poza tym, że czuć odeń magię, tę niezwykłą moc oddziaływania na czytelnika. Ta siła zabiera nas w głąb historii opowiadanej słowami i obrazami. Chwyta nas i nie puszcza aż do ostatniej stronicy, po drodze (bo to podróż) doświadcza emocjami, daje dotknąć tajemnicy, puszcza oko (bo to, co znane, a przetworzone przez filtr wrażliwości - smakuje najlepiej) i zostawia z ogromem uczuć. Przy okazji okazuje się, że choć (powtórzę) nie ma to znaczenia - dzieło jest i dobre, i pełne piękna, i technicznie wysmakowane, zawiera sporo mądrych rad i obserwacji. A od niespodzianek nie stroni.
Komiks idealny? Cóż - ja pokochałem "Skórę z tysiąca bestii". Pełnym sercem.
Chuderlawy chłopiec zagłębia się w mroczny las, w poszukiwaniu księżniczki. Widzieli się już wcześniej i obiecali sobie powtórne spotkanie - ale młodzieniec nie może odnaleźć wybranki. Pojawiają się przerażające bestie oraz czarodziejska wrona…
Wiecie pewnie, tak jak i dla mnie jest to oczywiste, że baśni wcale, ale to wcale nie pisze się dla dzieci. To zaowalowane opowieści dla dorosłych, pełne przemocy, mroku, okrucieństwa… Baśnie bowiem, odzwierciedlają rzeczywistość - choć operują bogactwem środków i trików, znanych z pogranicza - z miejsc gdzie nasz świat traci kontury i staje się nadnaturalny.
Jest więc komiks Stephane Ferta przewrotną baśnią o poszukiwaniu siebie, o miłości i o igraniu z zasadami. Czerpie pełnymi garściami z tradycji, podań i wierzeń - "Skóra…" to bardzo swobodna wersja jednej z baśni braci Grimm. Spotkamy w tej opowieści wszystko to, za co lubimy klasyczne baśnie, uśmiechniemy się podczas lektury - bo natkniemy się na znane nam motywy, na stereotypowe postacie. Ale uwaga - to nie jest zwykła baśń. I to - rzecz jasna - najlepsze, co mogło nas spotkać.
Po pierwsze, autor igra z nami, bawi się nawiązaniami, puszcza oko (powtórzę) - nawet lekko wyśmiewa zasady wprowadzone przez braci Grimm, używa zabawnego, na poły nowoczesnego języka, pozornie nieprzystającego do opowieści. Bohaterowie uciekają z narzuconych ram, buntują się i piszą własną wersję. Ale przez cały ten czas nie próbują niszczyć baśniowego klimatu, nie wędrują w pastisz, w śmieszność. Humor jest tutaj bardzo ważnym elementem, ale zastosowany umiejętnie - po prostu urzeka. Te radosne momenty równoważone są przez umiejętnie zastosowane okrucieństwo i sugestywny mrok.
Po drugie - "Skóra…" to jeden z najbardziej zmysłowych komiksów jakie dane mi było czytać, pięknie ukazujących cielesność, operujących niedopowiedzeniami i poetyką. I oczywiście, ślicznie narysowany. Trudno mi wyrazić to słowami (prawdopodobnie nie da się) - po prostu musicie obejrzeć te strony, doświadczyć tego w jaki sposób autor operuje kształtami, barwami. Nieoczywistość i symbolika to najsilniejszy element narracji. Sekwencja pewnego pocałunku - który ma uratować bohatera od "śmierci" zaczyna się od słów (cytowanych na okładce):
- Chyba, że zgodzisz się coś mi dać.
- Oczywiście. Co tylko zechcesz!
- Bardzo dobrze… Więc to będzie pocałunek.
- Pocałunek?! Dlaczego?!
- Ponieważ mam na niego ochotę.
A później obcujemy graficznie z czymś, co zostaje przez księżniczkę określone jako "obleśne i słodkie jednocześnie". Niezwykły pomysł, zachwycające wykonanie. Rysunki to prawdziwe obrazy, sama kreska nosi w sobie niezwykłą elegancję, na którą Stephane Fert nałożył baśniową, nieco dziecięcą stylizację. Za kompozycje kadrów i pomysłowość, autorowi należy się kolejny plus - świetne sekwencje przemieszczania się podziemnymi tunelami - mniam!
No i po trzecie - dialogi i język zastosowany w albumie. Wspomniane już, nieco nowoczesne elementy zupełnie nie wybijają z rytmu, nadając opowieści oryginalności i lekkości - w pewien sposób uwypuklają te pozostałe, eleganckie i szykowne. Zabawy słowem, poetyckie opisy, ekspresyjne, silnie pobudzające wyobraźnię - zapewniają wielka satysfakcję. Jak we fragmencie, gdy pewna wróżka rzecze: "Mój zamek zbudowany jest z oksymoronów i starych kotłów". Albo w imieniu księżniczki - "Jeżynki" (jej ukochany jest z zamiłowania badaczem roślin). Nie wspominając już nawet o cytatach z Boudelaire'a, czy nagłym przejściu z prozy w lirykę. Wow.
I jeszcze jeden cytat - jakże celny, ukazujący kolejną płaszczyznę komiksu. Między innymi przez te słowa, można by zastanawiać się, czy aby autor nie jest kobietą 😉.
"Znam mężczyzn. Mogą sobie wyśpiewywać słodycz blond księżniczek całymi dniami… A kiedy noc nadchodzi, marzy im się zasnąć pomiędzy udami pięknej ogrzycy".
"Skóra z tysiąca bestii" to niezwykła baśń graficzna. Koniecznie musicie ją poznać, nawet jeśli na co dzień zaczytujecie się w historiach innego rodzaju. Podana przystępnie, mądrze i pięknie. Polecamy!
Wydanie - miodzio. Gruba okładka, ze zdobionym, perforowanym tytułem, solidny kredowy papier, schludne, eleganckie liternictwo. A jakby mało Wam było ślicznych ilustracji, na końcu dołożono ich jeszcze kilka.
Cóż. Zakochałem się i mam nadzieję, że i Was ta miłość ogarnie.
Serdeczne podziękowania dla @Timof Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
/ #Szeptun_XIII
Komentarze
Prześlij komentarz