BEZKOMPROMISOWE SCI-FI - o komiksie "Shangri-La"
[RECENZJA] Mathieu Bablet - Shangri-La / Timof Comics
Tak jak podejrzewałem, opasłe tomiszcze, z minimalistyczną, ale sugestywną okładką - kryje naprawdę solidny kawałek kosmicznego sci-fi. Garściami czerpie z klasyków gatunku, technologicznym wysmakowaniem przypomina najlepsze japońskie komiksy, dodaje sporo autorskich smaczków i stara się poruszać liczne społeczne kwestie. Nie za dużo? Hmm?
Mamy odległą przyszłość (a także przeszłość, ale do tego jeszcze wrócę), ludzkość zniszczyła Ziemię i teraz zamieszkuje na orbicie, pod kontrolą korporacji Tianzhu.
Nie jestem psychofanem takiej stylistyki - ale potrafię docenić szczegółowość świata przedstawionego oraz ambicje twórcy. I na pewno, trudno przejść obojętnie obok komiksu Mathieu Bableta - jeśli miałbym szukać słowa-klucza dla tego albumu, brzmiało by ono "bezkompromisowość". No, bo jeśli wprowadzamy coś do opowieści - dlaczego nie w opcji full? Mamy więc potężną stację orbitalną (czy właściwie statek kosmiczny), więc ukażmy ją z ogromną dbałością o detale. Perfekcyjnie skomponowane maszynerie, wielkie przestrzenie wnętrz i obłędne, poetyckie spojrzenie na planetę Ziemię oraz bezmiar kosmosu. Jeśli coś ma eksplodować - powinniśmy to odczuć. Tak właśnie to działa. Sugestywne, autentyczne doznania graficzne - gwarantowane.
Jeśli w historii pojawia się przemoc, czy okrucieństwo - walą nas one w pysk i za moment, gdy już myśleliśmy, że "wystarczy" - poprawiają jeszcze mocniej. Jest kilka scen - nadal siedzą mi w głowie. Bohaterowie klną? Niech robią to soczyście i często.
A propos postaci - Bablet zastosował ciekawy zabieg, do hiperrealistycznego otoczenia wrzucił ludzi (oraz Animoidów - czyli hybrydy ludzi i zwierząt) narysowanych karykaturalnie - szczególnie niepokojąco i dziwacznie wyglądają twarze… To element także mocno zapadający w pamięć, nadający komiksowi oryginalności.
A na koniec warto wspomnieć o kilku społecznych płaszczyznach historii. Autor poruszył wątki rasizmu, wyobcowania, igrania z naukową chęcią do "bycia Stwórcą" oraz mocno skrytykował korpo-rzeczywistość i konsumpcjonizm. I tutaj - znalazłem te słabsze elementy. Szeroki wachlarz problemów, które chciał zawrzeć w swym dziele Bablet, okazał się zbyt wielkim ciężarem - wkradło się sporo moralizatorstwa, i to dosyć łopatologicznie podanego oraz sporo banałów. Sami bohaterowie to tylko figury na tle fabuły - pełnią określone role, ale nic więcej.
Świetnie wybrzmiewa za to kompozycja opowieści, przechodzenie między bardzo odległymi planami czasowymi jest poetyckie, symboliczne. To w tych momentach, wsparta świetnymi, epickimi ilustracjami, "Shangri-La" podoba mi się najbardziej. Początek historii idealnie współgra z zakończeniem - i na odwrót.
Recenzowany album to bardzo mocna pozycja, podkreślam słowo "mocna". Zapewnia sporo skrajnych, czasami ekstremalnych emocji, koi i drażni zarazem. A przez swoją oryginalność - zostaje w pamięci. Polecam.
Wydanie - jak wspomniałem na wstępie - to ponad dwieście stron, na offsetowym papierze, w dużym formacie - solidna księga. Zarówno przód, jak i tył okładki komponują się idealnie z wnętrzem. Uwielbiam takie komiksy.
Dziękujemy wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz