WYWIAD - MARCELI SZPAK



[WYWIAD] Marceli Szpak - żywot tłumacza

Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłem na tę sposobność - komiksy czytam od dawna, ale od ostatniego roku tak na full świadomie - wsiąkłem i jaram się niuansami, szczegółami, ciekawostkami. A wiecie co jest bardzo istotne w komiksowej historii? Wiecie, co umożliwia nam - Polakom - stuprocentowy zaciesz z produkcji z Zachodu? Genialne tłumaczenia. No i dziś - na kilka pytań, tych dziwnych i tych oczywistych odpowie nam Pan tłumacz - Marceli Szpak.

/Szeptun/:
W ciągu ostatnich kilku miesięcy dane mi było raczyć się wieloma genialnymi komiksami - okazało się, że wszystkie one posiadają wspólny element - Ty przekładałeś je z angielskiego. Od "Hawkeye" duetu Aja/Fraction, przez aaronowego "Doktora Strange", aż do "Cody", na "Mister Miracle" kończąc…
Muszę zacząć od najważniejszego pytania. Jak to jest "być tłumaczem", dobrze?

/Marceli Szpak/:
Pracuję w tym zawodzie piętnasty rok, więc nawet jeśli bym narzekał, to mało wiarygodnie, bo w żadnej innej pracy tyle nie wytrzymałem, choć pewnie miały bardziej uregulowane zasady i były mniej stresujące. Może nie jest to robota za którą kupię sobie wyspę z palmami i dostępem do internetu, ale przynajmniej miewam czasem wrażenie, że robię coś ciekawego i może choć trochę pożytecznego, zwłaszcza od chwili gdy skupiłem się na przekładaniu komiksów i tekstów dla dzieci. Dziesięć lat spędzonych na tłumaczeniu literatury popularnej i popularnonaukowej dało mi dość solidną szkołę i podstawy warsztatu, ale po tym, jak przetłumaczyłem dwie książki z trzech, które koniecznie chciałem przetłumaczyć i były powodem, że w ogóle zająłem się profesjonalnymi tłumaczeniami, skończyły mi się trochę wyzwania. Dodatkowo, doszedłem do etapu, że oddawanie czterech czy pięciu miesięcy życia jakiejś książce, która niezbyt mi się podoba i robię ją tylko dla hajsu, zaczęło być dość sporym problemem - zwłaszcza w kwestii motywacji do roboty. Szczęśliwie, na tym etapie pojawił się Szymon Holcman z Kultury Gniewu, którego poznałem przy okazji organizacji różnych komiksowych wydarzeń w Katowicach, gdzie bywał naszym gościem, i powiedział, "chodź, zrobisz dla nas komiks". A jak dodał, że to jeden z moich ulubieńców, czyli Paul Pope, to już nie miałem więcej pytań. Komiksy czytałem "od zawsze", okazja, żeby im dać coś od siebie po tym wszystkim, co mi w życiu dały, była zbyt kusząca. I tak już zostałem przy tych komiksach.

/Szeptun/:
Jak to możliwe, że wszystkie najmocniejsze tytuły tłumaczysz Ty? W jaki sposób" zgarnia się" konkretne komiksy? Jak wygląda relacja wydawca-tłumacz? To "Oni" dzwonią do Ciebie?

/Marceli/:
Nie, nikt nie dzwoni, bo mam zawsze wyłączony telefon, to podstawa higieny psychicznej w tej pracy. Tak naprawdę jestem dość ciężkim we współpracy tłumaczem, nie da się według mnie regulować zegarków ani kalendarzy, bo zawsze będą grubo spóźnione, nie oddaje tekstów na zawołanie, zamęczam redaktorów wątpliwościami. Pracuję wariackimi zrywami, kiedy jestem pewien pomysłów i rozwiązań, albo łażę przez tydzień z kąta w kąt, zanim nie znajdę tych pomysłów i rozwiązań (czytaj: gram w gry wideo i czekam, aż moja postać oberwie jakimś czarem rozumu i inspiracji), więc robota ze mną to zwykle pasmo ciężkich doświadczeń dla tych biednych redaktorek i redaktorów. Są komiksy po które sam się pcham do wydawców, bo wydaje mi się, że mam na nie pomysł (a potem okazuje się, że to najcięższy tekst, jaki miałem w rękach od lat, który zjada mi pięć miesięcy z życia, jak "Mister Miracle". Są i takie, że w ogóle muszę się poddać, jak było w przypadku "Making Comics" Scotta Mclouda, które świetnie się czytało, ale w tłumaczeniu okazało się ciężkim hardkorem pełnym słownictwa, którego w ogóle nie znam lub nie istnieje po polsku). Wreszcie, są takie, które dostaje od wydawców nie wiedząc o danym komiksie nic, a w czasie roboty się w nich doszczętnie zakochuję - tak było z "Nienawidzę Baśniowa" czy "Deadly Class" z Non Stop Comics, czy z "Czarami Zjarami" i komiksami Dave'a Coopera u Timofa. Niestety, jak się w tekście zakocham, praca idzie mi jeszcze wolniej, bo wtedy już musi być doskonale, nie wypuszczam tłumaczenia z ręki, póki nie jestem sto procent pewien, albo wydawca nie zaczyna grozić wjazdem karków na chatę. Więc, obiektywnie, sam nie bardzo rozumiem, czemu jeszcze dostaję zlecenia, zwłaszcza, że środowisko tłumaczy komiksowych to wspaniała jaskinia zdyscyplinowanych, pracowitych nerdek i nerdów, obdarzonych encyklopedyczną wiedzą. Dość wspomnieć Paulinę Braiter, Tomasza Sidorkiewicza czy Jacka Drewnowskiego, od lat dostarczających tłumaczenia najwyższej jakości (i najpewniej na termin), ale cieszę się, że zostało jeszcze kilku wydawców, którzy jakoś wytrzymują mój styl pracy i pozwalają mi pracować nad tytułami, które lubię.


"Doktor Strange" to "Doktor Dziwago" :)


/Szeptun/:
Największe wyzwanie w tłumaczeniu? Czy jakiś tytuł był dla Ciebie "najtrudniejszy"?

/Marceli/:
Poza wspomnianym "Miraclem", którego mam na świeżo w głowie oraz "Making Comics" , które zawsze będzie dla mnie porażką, sporym wyzwaniem jest też "Hip-Hop Genealogia". Robimy go z Piotrem Czarnotą właściwie pro bono, na czystej zajawce i głodowych stawkach, bo bardzo nam zależy, żeby ten komiks po polsku działał równie dobrze jak oryginał. Wymaga to, po pierwsze, morderczego riserczu (w ostatnim tomie straciliśmy dwa dni na rozwikłanie skrótu oznaczającego wagon kolejowy, używanego na obszarze pięciu mil kwadratowych w Nowym Jorku), a po drugie operowania rymami w takim stopniu, by nie zamienić rapklasyków w częstochowskie kataryny. Tu, na szczęście, naszą prawilność kontroluje Marcin Flint, jeden z największych specjalistów od polskiego rapu, który nie pozwala nam zrymować siedemnastu wersów na jednej sylabie i wyzywa od wiejskich bardów, póki nie znajdziemy czegoś, co działa i przypomina oryginał. Myślę, że robotę nad tym komiksem będę wspominał do końca życia, jako jedno z większych wyzwań, także logistycznych, bo tłumaczenie, jak na razie, było robione w Polsce, Irlandii i Indiach. Z czwartym tomem mój ulubiony współtłumacz pewnie wybierze się na Alaskę, a pliki będziemy wymieniali za pomocą tresowanych fok.

/Szeptun/:
Skąd pomysły na te najbardziej czadowe tłumaczenia? "Doktor Dziwago", "Dżgajkonik", "Ziom" ruskich dresiarzy i "Psie" dresiarskich psów - jak Ty na to wpadłeś, Ziom?



"Ziomy" z "Hawkeye" od duetu Fraction i Aja


/Marceli/:
To zwykle oryginał dyktuje, co i jak można rozwiązać. Z "ziomem" w "Hawkeyu", podobnie jak z "Fuj" w "Baśniowie" najważniejsze było to, że nagminnie powtarzane słowo musi zmieścić się w bardzo ciasnych dymkach i zachować znaczenie oryginału. "Doktor Dziwago" to wynik uzależnienia od lektury polskich for komiksowych, gdzie Simon Strange bywa tak często żartobliwie nazywany, a że akurat w oryginale ktoś go nazwał "Dr Weirdo", to podpasowało, nie psując wymowy oryginału. "Dźgajkonik" po angielsku brzmi równie fantastycznie - "stabbyhorse" - byłoby mi wstyd przed samym sobą, gdybym go przechrzcił na coś mniej efektownego. Zasadniczo, bardzo lubię wymyślać neologizmy i piętrowe żarty na słowach (choroba zawodowa sporej części tłumaczy), dlatego też w pracy najbardziej mnie cieszą takie właśnie teksty, jak "Baśniowo", czy "Coda", gdzie autorzy poza mistrzowską robotą w kadrach, potrafią się pobawić słowem. Nawet jeśli była w tym ciastolonym "Baśniowie" plansza, na której poszedł mi tydzień, a "Coda" stoi frazą, której szukałem czytając najnudniejsze rycerskie romanse.

/Szeptun/:
Tłumaczysz bardzo przekrojowo - od "Hip-hop genealogii" po superhero - masz jakiś ulubiony gatunek komiksów?

/Marceli/:
Dajcie mi wielkie kosmiczne okręty i spaceoperową fabułę, a rzucę każdy inny komiks, żeby przeczytać właśnie ten, nawet jeśli to historia dla dziesięciolatków, jak na przykład przepiękny "Descender". Ale tak poważnie, to komiksowo jestem wszystkożerny, ze szczególnym upodobaniem do chamskich andergrandów, dziwactw, opowieści stojących na hipnotycznych geometriach (jak u Marka Turka czy Olivera Schrauvena), porytej psychodelii, jak w moich ukochanych "Space Riders" Ziritta i wszelkiej maści queerowych historii, bo wydaje mi się, zwłaszcza ostatnio, że to właśnie w komiksie wszelkie ignorowane mniejszości i odmienności, znalazły najskuteczniejsze i najciekawsze narzędzie ekspresji. Najmniej wciągam superhero, bo przeżarłem się tym w latach 90-tych, gdy nadrabialiśmy ekspresowo ponad półwiecze istnienia peleryniarzy. Gdy jednak trafię jakiegoś sensownie napisanego "Punishera" , "Bata" czy "Jessikę Jones", to zawsze chętnie przeczytam, choć radości z tego już zupełnie inne, niż jak się miało lat trzynaście, głównie techniczne. Z ostatnio czytanych rzeczy jestem na kolanach przed "Rogue Trooperem" z 2000AD, przewspaniała kosmiczna pulpa, ciągnięta już ponad trzy dekady, a z drugiej strony postawiłem sobie na ołtarzyku największych komiksowych arcydzieł "My Favourite Thing is Monsters" Emily Ferris i wciąż pielęgnuję złudna nadzieję, że ktoś wyda go po polsku, żeby pokazać u nas, jak wygląda perfekcyjnie przemyślany i wykonany komiks w XXI wieku.

/Szeptun/:
Jak wygląda przygotowanie się do konkretnego tłumaczenia? W jaki sposób ogarniasz research? Czy wystarczy sama lektura oryginału?

/Marceli/:
Najpierw jest atak paniki "aaa, w co ja się znowu władowałem", potem jest atak optymizmu, że "dam radę" i po paru tygodnia balansowania między tymi atakami, jest tłumaczenie. Może, są jakieś inne metody pracy, ale jeszcze nie odkryłem, więc moje przygotowanie polega głównie na tym, żeby nie ulec panice, w czym pomagają wielogodzinne wikispacery po internecie w poszukiwaniu informacji na temat danej serii i postaci. Zdarza mi się dość często nie czytać komiksu przed przetłumaczeniem pierwszej strony. Potrzebne mi jest spojrzenie czytelnika w pierwszej wersji tekstu, musi być on dla mnie taką samą niespodzianką, jak dla osoby, która weźmie do ręki tłumaczenie. Więc pierwsze odczytanie to często też pierwsze tłumaczenie, a potem, jak czas i cierpliwość redaktorów pozwala, zaczyna się cięcie. Jak widać, z niniejszego wywiadu, lubię się rozgadać, w tłumaczeniach również, więc spora część pracy polega na przycinaniu tego gadulstwa, kondensacji znaczeń i słów, skracaniu rozwlekłych fraz. Średnio, wywalam po jakieś 20-30% z tej pierwszej surówki i to jest etap najbardziej czaso- i pracochłonny, na którym uciekają mi terminy, bo wymaga skupienia, które nie zawsze umiem znaleźć. Czasem po prostu łatwiej jest zacząć nowy komiks, niż poprawiać po sobie, coś nad czym siedziało się miesiąc.


Wypasione rymy z "Hip-Hop Genealogii" :)


/Szeptun/:
Ile czasu zajmuje tłumaczenie - czy jesteś w stanie to określić (ile stron / dzień etc)?

/Szeptun/:
Gdybym umiał, to może miałbym już tę wyspę z palmami i internetem, ale nie, nic z tego. Są komiksy do zrobienia w jeden dzień, jak np wspaniały "Koniec Zjebanego Świata" z jego minimalistycznymi dialogami, które same się tłumaczyły. Są takie, gdzie zrobię planszę na tydzień i mam mózg zresetowany do zera, jak na przykład w "Czarach Zjarach" - tam naprawdę musiałem sobie robić przerwy dla zdrowia. Problem trochę też w tym, że przez ostatnie lata, praktycznie dwadzieścia cztery na dobę, żyje komiksami - jak o nich nie gadam lub nie piszę, to je tłumaczę, jak nie tłumaczę, to redaguję, jak nie redaguje to prowadzę jakieś komiksowe spotkania, jak nie prowadzę spotkań to nękam wydawców, żeby wydali jakiegoś mojego kompletnie niesprzedawalnego ulubieńca. I czasem jednak przychodzą momenty, że dość już tego - poczytałbym jakichś martwych francuskich filozofów, albo wypłacił komuś headshota po kwadransie satysfakcjonującego kampienia w cyfrowych krzakach, zamiast brać kolejny nieprzeczytany, albo czekający na tłumaczenie album ze stosu. Jeśli miałbym wyciągać średnią, to pewnie z miesiąc jest mi potrzebny na tłumaczenie przeciętnego trejda 120/140 plansz, którego jestem w miarę pewny. Ale, jak to bywa, miesiąc miewa u mnie różne definicje i nie ma się co do nich przywiązywać.

/Szeptun/:
No dobra - mam, co chciałem. Dzięki za wywiad. Dla Ciebie - powodzenia przy przyszłych projektach i weny, weny i weny.

/Marceli/:
Wena w końcu zawsze przychodzi, jak dać jej czas, więc po prostu zażyczę sobie 48-godzinnej doby, stałej dostawy dobrych komiksów i żeby nam się rynek znowu nie załamał, jak urósł już taki ładny i dorodny, bo ciężko będzie wrócić do dziesięciu komiksowych premier na rok.


I już. Jak widzicie Gość gada i gada. Ale także pisze i pisze - a jego tłumaczenia znajdziecie w topowych komiksach. Czytajcie i cieszcie się nimi. Gdybyście mieli jakieś własne pytania do Marcelego - wbijcie je w komentarzu.


Komentarze

Popularne posty