Zepsuta księga? - oceniamy książkę "Księga zepsucia".
Trochę późno, ale jednak - recenzja “Księgi Zepsucia” Marcina Podlewskiego.
Malkolm Rudecki, skazany na śmierć, z niewiadomych przyczyn zostaje przeniesiony na Theę, planetę, gdzie eony temu zło wygrało. O świecie, w którym przyjdzie mu walczyć o przetrwanie, nie wie nic, a wszystko jest tu na opak. Dziwy, magia i wszechobecne zło to podwaliny tej planety - czy Rudowi uda się wrócić na Ziemię? Czy zdoła przeżyć w okrutnym świecie? Odpowiedzi szukajcie w książce.
Książka Podlewskiego to jedna z tych, które ocenia się ciężko. Historia nie jest zła - bohater w niewiadomy sposób trafia na inną planetę, świat przedstawiony ma potencjał, poboczne historie są ciekawe, ale… No właśnie. Autor wymienia jako inspirację “Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza i można pokusić się o stwierdzenie, że to ciut więcej niż inspiracja. Bowiem sposób prowadzenia fabuły i tego, jak bohater odnosi się do otaczającego go świata do złudzenia przypomina pierwszy tom wyżej wspomnianej serii.
Będąc absolutnie szczerym, przez pierwsze sto pięćdziesiąt / dwieście stron mocno cierpiałem i co kilka stron chciałem wyrzucić książkę przez okno. Głównie za sprawą zabiegu, który zastosował Podlewski, a mianowicie - wiemy o świecie tyle ile bohater. Czyli nic. A potok nazw własnych, dziwacznych maksym, sprawia, że kompletnie nie wiadomo na czym się skupić i o czym myśleć. Jest to ciekawy zabieg owszem, ale męczący i denerwujący.
W drugiej połowie robi się lepiej, bo łaskawie zostają nam wyjaśnione podstawy i zaczynamy mniej więcej łapać, o co chodzi. Nie przypadł mi też do gustu rozwój bohatera - bowiem Malkolma poznajemy, jako zamkniętego w sobie milczka, który zaprzątnięty jest rozpamiętywaniem niedawnej traumy i niezbyt wesołej perspektywy przyszłości. Chwila pobytu na Thei zmienia go w śmieszka, rzucającego sarkazmem na prawo i lewo - jasne, łatwo polubić takiego bohatera. Jednakże sprawia to wrażenie, jakby autor na siłę starał się Ruda zrobić “cool”. Cierpi też na tym mrok opowieści. Słysząc, że będę miał możliwość recenzowania książki, w której zło wygrało, nie posiadałem się z radości. Lubię ciężkie klimaty, uwielbiam horrory i wszelkie arkana sztuki, które oscylują dookoła mniej wygodnej tematyki. Świat tu może i rządzi się twardymi prawami, Dobra niby nie ma, potwory czyhają na każdym kroku, ale… Koniec końców sprawia to raczej pocieszne wrażenie. Poza sekwencją, która otwiera książkę i napędza wewnętrzne wspominki bohatera nie za wiele tego mroku w tej złej Thei jest. Jednocześnie rozczarowujący jest brak głębszego dyskursu moralnego, a przecież taki świat daje niesamowite pole do popisu w tym zakresie.
Akcji jest tu dużo - do książki załączona jest mapka i w tej niespełna czterystu stronicowej książce bohater przemierza ją właściwie całą. Dzieje się tyle, że ciężko nadążyć - naprawdę, nie obraziłbym się nawet za chamską ekspozycję. Bowiem musimy zrozumieć nie tylko Theę, ale też Ziemię z bliskiej nam przyszłości, z której pochodzi Rudecki. Naprawdę, dawno nie czytałem książki z takim natłokiem niewyjaśnionych nazw własnych. Z tego, co mi wiadomo, Podlewski zmuszony był książkę skrócić, a będąc autorem baaardzo opasłej serii “Głębia” pewnie nie było to łatwe.
Chcę wierzyć, że to z tego ograniczonego rozmiaru wynikają wszystkie zgrzyty. Pytanie więc - czy to jest zła książka? Nie. Jest tu potencjał, który mam nadzieję, że zostanie rozwinięty w kolejnych częściach, bowiem to raptem tom pierwszy. Także - jeśli zapytalibyście czy warto książkę kupić odpowiem, że nie wiem. Jeśli lubicie tego typu klimaty, nie przeszkadza wam, że jesteście równie zagubieni, co bohater i podobał się wam “Pan Lodowego Ogrodu”, to jak najbardziej. Ja osobiście poczekam na kolejne książki - wolałbym ocenić całą serię, niż pojedynczy tom.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz