Ambitnie i klimatycznie - opinia o książce "Świątynia na bagnach"






Zgodnie z obietnicą - dziś kolejna recenzja. Tym razem na warsztat weźmiemy “Świątynię na bagnach” Michała Gołkowskiego. Książka pojawi się w sprzedaży drugiego maja, a Wy już dzisiaj możecie się dowiedzieć, czy warto. No właśnie - warto? Na to pytanie odpowiem dopiero pod koniec.

Prawie dziewiczy las. Jeziora, bagna i nieprzenikniona puszcza, zaledwie muśnięta działalnością człowieka. Pełna tak życia, jak i śmierci. Młody chłopak - Drus znajduje trupa… który żyje. Kłębiące się w ciele larwy i latające dookoła muchy dzielnie pracują, by kawałek po kawałku odbudować zniszczone ciało. W ten sposób też poznajemy Zahreda - jeśli nie czytaliście poprzednich książek Gołkowskiego o tej postaci, to nie spodziewajcie się, że wiele się o nim dowiecie. Przynajmniej przez sporą część książki z… cóż, dość oczywistych powodów - trupy mają to do siebie, że nie gadają za wiele. To dynamika relacji między tą dwójką napędza fabułę książki, a jest ona cokolwiek specyficzna. Bowiem podrostek uznaje trwające pomimo czasu szczątki za boga, a siebie za jego wybrańca. Lata mijają, a Drus rośnie i mądrzeje. Wkrótce ciężko stwierdzić, kto w tej relacji jest górą.

Książka Gołkowskiego do lekkich nie należy. Tradycyjnej akcji tu niewiele, za to klimatu co nie miara. Jeśli pominąć fakt nieśmiertelności Zahreda, to książce tej bliżej do thrillera psychologicznego niż fantastyki. To właśnie droga Drusa przez życie, jego stopniowe dorastanie, uczenie się prawideł świata, wpadanie w obsesję, powolne szaleństwo dostarczają nam zachęty, by czytać dalej. Tak naprawdę, Zahred zaczyna grać jakąkolwiek rolę dopiero później, a akcja przerzuca się na niego na dobre właściwie dopiero pod koniec tomiszcza. Trzeba oddać autorowi, że książka jest przemyślana - sposób w jaki “wybrany” przez boga z bagien funkcjonuje, rozwija się - jest CO NAJMNIEJ wiarygodny, jeśli nie prawdziwy do bólu. Drus bowiem, z ciekawego świata chłopca, zamienia się w młodzieńca niosącego pomoc, aby z biegiem czasu, w krainie prostych, pół-dzikich ludzi stać się prawie, że bogiem. To on rozsądza spory, on kieruje ludźmi - makiawielistyczne zdolności kapłana przyprawiają o dreszcze, a jedyne co im dorównuje pod koniec książki, to jego bezwzględność. Oczywiście to nie jest tak, że krzywdzi innych i rządzi twardą ręką. Nie, on umiejętnie prowadzi innych według swojego planu, powołując się na boży autorytet i po prostu uważa, że wie co dla innych najlepsze. To właśnie jest najstraszniejsze. W książce Gołkowskiego tak naprawdę nie ma wygodnego podziału na dobrych i złych. Jasne, na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Drus, z początku uczynny chłopak zamienia się w bezwzględnego teokratę, ale byłoby to uproszczeniem. Dalej nie jestem pewien na ile w Drusie było wiary, a ile wyrachowania. Z drugiej strony mamy Zahreda - z początku martwe ciało z przebłyskami świadomości, z czasem świadomego więźnia. Jednakże okazuje się, że doświadczenie wielu żyć wcale nie daje takiej przewagi, jakby się mogło wydawać. Walka z Drusem trwa. Moralność, wiara… To motywy, które są ważne dla tego utworu. 

Oceniając dzieło całościowo - czyta się to sprawnie, ale nie jest to książka, którą można “łyknąć” w jeden wieczór. Jeśli lubicie powolne tempo, atmosferyczne opisy, dogłębną analizę postaci, to utwór dla Was. A i poboczni bohaterowie dostarczają nam materiału do przemyśleń. Czy to silna, niezależna kobieta, czy to wierny ponad wszystko przyjaciel rodziny, czy kochający bezgranicznie rodzic… “Świątynia na bagnach” ma do zaoferowania wiele, ale za pewną cenę - by docenić tą książkę należy się skupić. Odpowiadając na wcześniejsze pytanie - warto. Bardzo warto. 

Komentarze

Popularne posty